Pamiętam jak przed wielu laty krążyły dowcipy, feministyczne zresztą, o facetach, którzy nie pamiętają nigdy daty urodzin swoich pociech. Natomiast doskonale panowali nad datami dotyczącymi finansów domowych, czyli datami wszelkich rat wziętych pożyczek z kasy zapomogowo-pożyczkowej, bądź bankowej, jedynego słusznego banku. Przykład… Otóż taki facet pamiętał, że jego pierworodny, urodził się pomiędzy piątą ratą za telewizor a siódmą za szafę, to będzie jakieś 7 lat temu. Czyli młody jest w pierwszej klasie szkoły podstawowej, urodzony w miesiącu czerwcu, bo wtedy były zapisy do społecznej kolejki na towar, który miał być przywieziony za miesiąc, a co to miało być, nikt tego nie wiedział. Takie to były czasy. „ I smieszno i straszno”. W ten właśnie sposób powstał kalendarz ratalny, którym to posługiwali się głównie panowie.
W niedalekich latach przełomu wieków i ruchu na rynku nieruchomości, kalendarz uległ kolejnej modyfikacji. Kolejne wydarzenia z życia kreatywnego biznesmena (płci obojga) wyznaczały inwestycje. I tak kreatywny pamiętał, że spotkał ukochaną dziś osobę, po sprzedaży działki nad morzem a rozpoczęciem budowy, po wygranym przetargu nad cudownym jeziorem, czyli tak gdzieś na wiosnę, 2000 roku. Dziś już mają za sobą wiele inwestycji w nieruchomościach i 15 lat związku. Ot i cały kalendarz inwestycyjny.
Powielonym kalendarzem będzie kalendarz inwestora giełdowego, fabrykanta, czy obrotnego finansisty. Tacy ludzie, wszelkie zdarzenia konotują poprzez ilość zarobionej gotówki. W taki sposób, jedynie dobre dni wyznacza kalendarz menniczy (gotówkowy, ilość zarobionych milionów, etc.).
Przykłady można mnożyć w zależności od grup społecznych, zawodowych, czy indywidualnych upodobań. Tak mogły powstać kalendarze szkolne, wykonania zleceń, ilości kupionej markowej garderoby, wielkości pensji, ilości zmiany miejsc pracy bądź zamieszkania. Konfiguracja dowolna a pomysłowość typów kalendarzy nieograniczona.
Nieco inaczej wyglądały kalendarze wojskowe. W czasach obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej namacalnym kalendarzem odbycia służby był- centymetr krawiecki. Odliczał dni do wyjścia z wojska. Wojak nożyczkami odcinał po kolei centymetr po centymetrze i tak z narastającą niecierpliwością obserwował jak ze 150 dni ciężkiej służby pozostało jeszcze 10, do hucznego opuszczenia jednostki z kolorową chustą rezerwisty na plecach. Pamiętacie te wesołe, zataczające się grupki pląsających i głośnych młodych chłopaków? To Ci od kalendarza krawieckiego.
Ja również używałam różnych kalendarzy, które oscylowały wraz z upływem czasu. Dawniej, kiedy moja druga połowa znikała z domu, za chlebem, na dłuższe okresy czasu, dni odmierzałam zwykłymi kartkami kalendarza. I tak, kiedy zostawała mi ostatnia kartka do naszego spotkania, radość dodawała mi skrzydeł. Planowałam niespodzianki i miałam czas na zorganizowanie niezapomnianego powrotu do domu.
Dziś mój kalendarz został gruntownie zmieniony. Lata, praktycznie samotnej, walki z codziennością, okraszone niespodziewanymi „niespodziankami”, chodzącymi zazwyczaj w parze (zgodnie z prawem Murphy’ego), nieco naruszyły monolit mojego szlachetnego zdrowia. Nie żebym się skarżyła, bo nie mam na co, ale czas jakoś dziwnie odciska na nas piętno. Zatem odmierzam czas do szczęścia tygodniowym pojemnikiem na leki. Wiem, że za dwa pojemniki, no góra za trzy, znów będziemy razem. Kalendarz pojemnikowy.
Mam też i inny kalendarz. I ten, w ostatnich latach, odmierza czas jakoś bardzo szybko. Jest to kalendarz środowy. W każdą środę, już od wielu lat, chodzę z przyjaciółkami na zajęcia ruchowe, a po nich, wspólnie idziemy do kawiarni aby doładować nasze akumulatory, wymienić informacje, opinie i zwyczajnie poplotkować: dla zdrowia i dobrej kawy.
A Wy jakie macie kalendarze?
11.10.2015